Serdecznie dziękuję za zaproszenie do tak zacnego towarzystwa mojej skromnej osoby. Chociaż temat dzisiejszego spotkania nie kojarzy się nam wcale ze skromnością. Bo jeśli wyobrażamy sobie wielbłąda próbującego przejść z trudem przez ucho igielne, to zaraz widzimy bogacza, który z jeszcze większym trudem próbuje wejść do Królestwa Niebieskiego. Bogacza w tradycyjnym znaczeniu, temat bogactwa zawsze jest kontrowersyjny, na szczęście jest jeszcze inna definicja bogactwa, która bardzo podoba mi się: „bogactwo, czy też ubóstwo, to stan ducha a nie konta. Ksiądz Jan Twardowski powiedział: „Ubogi to ten, co ma i z nikim się nie dzieli”.
Chcę dziś opowiedzieć o pracy ludzi, którzy chętnie dzielą się nie tylko środkami materialnymi, ale też swoim czasem (przecież to towar dziś deficytowy), swoim przykładem i doświadczeniami. Ludzie ci tworzą Fundację Pomoc i Nadzieja, w skrócie PiN, której mam zaszczyt być Prezesem.
Fundacja prowadzi działalność charytatywną, a jako główny cel wybrała sobie tworzenie systemu stypendialnego dla zdolnych studentów z rodzin, którym trochę trudniej materialnie. Dlaczego akurat taki cel? Dla mnie taką wskazówką, jaką działalność charytatywną podjąć była następująca historia. Kilka lat temu zmarł pracownik firmy, w której pracowałam. Wiedziałam, że miał czworo dzieci w wieku gimnazjalno-licealnym, pomyślałam, że wdowie po nim nie będzie łatwo i dlatego powiedziałam do niej „jeśli będzie pani potrzebowała pomocy, proszę przyjść, porozmawiamy, spróbujemy pomóc”. Kobieta przyszła do mnie po 2 latach od tamtej rozmowy, kiedy zadłużyła mieszkanie, nie miała nie tylko na zapłacenie czynszu, ale i rachunków za podstawowe media. Zapytałam ją o dochody i okazało się, że ma 1230zł renty po ojcu na czwórkę dorastających dzieci, to cały jej dochód. Czyli mogła albo dać dzieciom jeść, albo zapłacić za mieszkanie. Albo kupić dzieciom podstawowe przybory szkolne, albo zapłacić za prąd. Na wszystko nie mogło starczyć. Pomogłam tej matce wyjść z długów, a za kilka dni przyszła do mnie, aby podziękować i dopełnić jeszcze jakieś formalności, jej córka, która była wówczas w maturalnej klasie. Dziewczyna powiedziała w rozmowie, że oni próbują pracować po szkole, ona np. pracuje na nocki przy produkcji z tworzyw sztucznych. Jak to pracujesz na nocki, przecież uczysz się w klasie maturalnej?- zapytałam. A ona odpowiedziała z rozbrajającą szczerością: „wie pani, jak mam do szkoły na 8, to jest wszystko w porządku, wracam z pracy, przebiorę się i prosto do szkoły, popołudniu trochę odpocznę. Gorzej jak mam do szkoły na 11, bo wtedy po pracy kładę się, do szkoły idę zaspana i cały dzień jestem zmęczona.” Pomyślałam sobie wtedy o moich dzieciach i dzieciach znajomych, którym rodzice nieba by przychylili, byle dziecko chciało uczyć się. Korepetycje, dodatkowe zajęcia pozalekcyjne, nauka języków obcych, komputer- to wszystko młodzieży z „normalnych ” rodzin po prostu należy się. A tu- czwórka dzieci i 1230zł renty. I praca w nocy, i nauka – nie wiem kiedy. Ta dziewczyna została moją pierwszą stypendystką. Nieoficjalną, bo fundacji jeszcze nie było. Dopiero później zebrałam grupę ludzi, którzy prowadzili różne akcje charytatywne (też nieoficjalnie) i ubraliśmy naszą działalność w ramy organizacyjne fundacji. Mogłabym opowiadać historię każdego z tych młodych ludzi. Aktualnie mamy ośmioro stypendystów. Nasze stypendia są niezależne od uczelnianych stypendiów socjalnych i naukowych. Ci młodzi ludzie utrzymują z nami kontakt, najczęściej mailowy. Cieszymy się z ich sukcesów, czasem coś próbujemy doradzić, a oni wnoszą do naszego życia cząstkę młodzieńczego entuzjazmu, optymizmu, spojrzenia na świat przez pryzmat młodości i poczucie, że komuś jesteśmy potrzebni.
Hasłem naszej fundacji jest „Nieś dobro dalej”. Czasem młodzi ludzie pytają, „a jak dostanę stypendium to muszę pracować dla Fundacji czy w inny sposób odpracować to?” Jak trudno jest uwierzyć, że dziś może być coś za darmo, prawda? Tłumaczymy im wtedy, że na pewno kiedyś będą mieli okazję oddać komuś innemu, kiedyś w przyszłości, w formie pieniędzy, a może w formie poświęconego czasu czy zupełnie innej postaci. Mówimy mu: jesteś inteligentnym człowiekiem, zauważysz jeśli ktoś będzie potrzebował Twojej pomocy, oddasz w przyszłości zupełnie komuś innemu to, co daje ci Fundacja, ażebyś mógł zdobyć wykształcenie, skończyć studia. I mamy nadzieję, że to przekazane „dobro” będzie trwało w przyszłości, nawet gdy my zejdziemy już ze sceny życia.
Na pewno każdy z Państwa mógłby opowiedzieć o swojej działalności charytatywnej. Nie wątpię, że w tym gronie jest wielu biznesmenów, którzy wspierają choćby tak wielkie dzieło jakim jest Wiatrak. Ja nakreśliłam trochę sielski obraz naszej Fundacji, ale teraz do tego miodu dorzucę łyżkę dziegciu. Zastanawiam się nad tym, że jeżeli jest „więcej radości w dawaniu niż w braniu” (i nie tylko bokserzy tak mówią), to dlaczego słowa Ewangelii są tak drastyczne: „Łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igielne, niż bogatemu wejść do królestwa niebieskiego” (Mt 19,24; por. Łk 18,25). Przejść przez ucho igielne? To po prostu niemożliwe, mnie sprawia trudność nawleczenie nitki! Znajduję tylko taką odpowiedź na to pytanie. Ta droga naprawdę jest trudna, bo pierwsze nigdy nie kończy się. Nigdy nie można poczuć samozadowolenia, powiedzieć sobie: owszem, Pan Bóg pobłogosławił mi w biznesie, ale ja utworzyłam fundację, pomagam innym. To ma być proces ciągły, a nie coś dokonanego. A po drugie, nie można tej drogi sobie upraszczać. Jeśli będę sobie chciała uprościć tę drogę, to szybko sobie ją uproszczę, a potem zaraz z niej zboczę. Daję z Funduszu firmy na cel charytatywny i czuję się dobrze- ale to np. firma państwowa, a więc nie ze swojego daję. Pomagam szkole, ale do tej szkoły chodzi moje dziecko; to już nie jest bezinteresowne, nie liczy się, otrzymałeś już swoją nagrodę . Na tacę rzucam 10zł i mam poczucie spełnionego obowiązku. I myślę, no, inni rzucają 2 zł, więc podziękowałem Ci Boże za błogosławieństwo w biznesie. Ale nazajutrz wykupuję wczasy dla rodziny za 10 a może nawet 20 tys. zł. Jakie to są relacje? Kiedyś mówiło się o „dziesięcinie”, na Kościół przeznaczano 10% swoich dochodów. I tu kłania się „wdowi grosz”. Nie patrz na innych. To Ty musisz przejść przez swoje ucho igielne.
I jeszcze jedno, „gdy dajesz jałmużnę niech nie wie twoja lewa ręka, co czyni prawa”. Ja ,co prawda, mówię dziś o naszej Fundacji. Ale robię to, ponieważ może ktoś z Państwa zna młodego człowieka, który z powodów materialnych nie może studiować. Proszę wskazać mu naszą stronę internetową. A może ktoś chciałby włączyć się w prace Fundacji, ufundować na rok stypendium dla konkretnego studenta. To nie są duże kwoty. Ok. 500zł miesięcznie przez 9 miesięcy roku akademickiego, czyli rocznie 4.500zł. Może ktoś z Państwa odnajdzie się na takiej właśnie drodze? Trudnej drodze, podkreślam trudnej drodze, tak trudnej, że Jezus porównał ją do przejścia przez ucho igielne. Co wydaje się prawie niemożliwe. Żeby było trochę optymistyczniej, to wspomnę, że niektórzy bibliści uważają, że Jezus nie posłużył się aż tak skrajnym porównaniem, gdyż mówiąc o uchu igielnym miał na myśli ciasną i niską bramę w murach Jerozolimy, przez którą z trudem przedostawały się objuczone wielbłądy. Jednak inni twierdzą, że brama ta nie istniała w czasach Jezusa, że powstała dopiero później. Według innej interpretacji w tekście greckim pierwotnie było słowo kamilos, oznaczające linę, sznur, ale mylnie zapisano je jako kamelos czyli wielbłąd (w hellenistycznej grece oba wyrazy wymawia się tak samo). Sznur też zresztą trudno przeciągnąć przez ucho igły. A chciałabym, żeby przed wakacjami powiało optymizmem. Więc przytoczę słowa Klemensa Aleksandryjskiego, który żył w II wieku po Chrystusie. I już wtedy zadał sobie pytanie o możliwość zbawienia ludzi bogatych w dobra materialne. Czyżby przez fakt posiadania mieli być wykluczeni z grona zbawionych? Czy gdyby wyzbyli się dóbr materialnych, czy wtedy zasłużyliby na zbawienie? Analizując zapisy biblijne na oba te pytania autor odpowiada negatywnie. Bo zbawienie to łaska Pana Boga. I to jest naprawdę optymistyczne. A żeby było nie tylko optymistycznie, ale i pięknie, to przytoczę na koniec słowa ks. Jana Twardowskiego:
„Stale żyjemy w przekonaniu, że nam się wszystko należy, i najczęściej nie chcemy ani darmo przyjmować, ani darmo dawać. Tymczasem wszystko, co mamy- mamy od Boga i nie jest to coś, co się nam należy, ale dowód Jego łaski. Przed Bogiem wszyscy jesteśmy żebrakami. Darmo otrzymaliśmy życie, piękno tego świata, zdolność kochania, radość, uzdrawiające cierpienie. Czy umiemy darmo dawać?”